DWÓJKA NA PIĄTKĘ
Po dość długiej przerwie znów ćwiczymy. Misza i ja. W towarzystwie młodego, zdolnego pozoranta. Uczymy się wszyscy w trójkę. Misza na widok pozoranta, zamiast szczekać, zamiata ogonem. Podoba mu się, więc mnie też.
Na specjalistycznej wystawie hovawartów w Kromeriz widziałam hovka, który po pokazie obrony, zostawiony na waruj, nagle poderwał się, chwycił w pysk rękaw i bardzo dumny zrobił rundę honorową. Taka pasja u hova, to mój ideał. Nie atak na człowieka i walka obrończa, a wspólne polowanie i zdobycz - rękaw.
Właśnie tak się bawimy. W jednej drużynie pozorant z rękawem, w przeciwnej my. Miszy najbardziej podoba się rękaw na uciekającym pozorancie. Mnie – zaangażowanie Miszy w upolowanie rękawa. Teraz więc muszę pomyśleć, jak wytłumaczyć mojemu psu, że to polowanie ma się rozgrywać według ściśle określonych zasad. No i że nawet najbardziej podekscytowany ma mnie słuchać. Zawsze!
Dzisiaj Misiek już z bardzo daleka wypatrzył pozoranta i nie spuścił z niego wzroku, dopóki chłopak nie podszedł do niego i się z nim nie przywitał. Natomiast w chwili przerwy, na ile pozwalała linka, Misza zbliżył się do zostawionego w trawie rękawa i wyraźnie go pilnując, tylko kątem oka łypał na to, co dzieje się na boisku.
Misza to wielki kombinator. Zastanawiam się, kto z nas więcej się napracuje podczas ćwiczeń. Ja bez przerwy muszę wymyślać, co mojemu psu może przyjść nieprzewidzianego do głowy. Jeżeli mam gorszy dzień, aż dziw bierze, ile rzeczy Misza może zrobić po swojemu, czyli tak, jak jemu wydaje się najprościej. I rzeczywiście trudno odmówić mu logicznego myślenia, no bo po co biegać do trzech namiotów, skoro się wie, że „on” jest w czwartym?!?
Jeżeli dane ćwiczenie stanowi ściśle określony łańcuch zachowań, jestem prawie pewna, że Misza, po kilku powtórkach, doskonale wyczuje najsłabsze ogniwo i szybciutko coś uprości: Misza znajduje w namiocie pozoranta i bacznie go pilnuje. Pozorant stoi bez ruchu, ja podchodzę w pobliże namiotu, wołam Miszę do nogi, potem na waruj zostawiam go i wymieniam się miejscem z pozorantem. Chłopak odchodzi kilka kroków i nagle zrywa się do biegu. To ulubiony moment Miśka – zaczyna się pościg. Ale po co tak długo na to czekać? Więc Misza wykalkulował, że szybciej będzie, kiedy on położy się przy mojej nodze w momencie mojego podchodzenia do namiotu. Przecież pozorant i tak wcześniej nie ucieka. Figura z czołgającym się przy nodze psem w regulaminie IPO nie jest przewidziana, natomiast pilnowanie pozoranta musi być bardzo solidne. Wszystko wróciło do normy, gdy nagle pozorant zwiał z namiotu, podczas kiedy ja byłam dopiero „w drodze”.
Szlifujemy teraz każde „ogniwo” oddzielnie. Złożymy wszystko razem, kiedy będę pewna, że Misza przekonał się, że właśnie tak jest najłatwiej, najlepiej i najsłuszniej i, że opuściła go wszelka inwencja twórcza, przynajmniej w tym temacie.
W duńskim psim czasopiśmie „Hunden” (nr 6-Juni 2004) wyszukałyśmy wspólnie z koleżanką bardzo ciekawy artykuł o hovach w kontekście użytkowości: „ Pies użytkowy powinien wykazywać wielką chęć do pracy, robić wszystko dla swojego przewodnika (...), łatwo się uczyć i nie być zbyt samodzielnym...”, czyli nie kombinować! No cóż, Misiek nie jest ideałem na ćwiczaku. Ale właśnie dlatego daje mi świetne lekcje psiego spojrzenia na nasz ludzki świat.
Jesień tego roku jest wspaniała. Gorąco jak w lecie. Tempo Miszy słabnie z każdym obieganym namiotem. Jestem wyrozumiała. Ten sam dzień, ta sama temperatura, a Misza goni zająca ze stałą, niesłabnącą prędkością światła (wiem-nie powinien!!!). Koniec z wyrozumiałością! Tylko co dalej... może pozorant z zającem, albo zając z rękawem?
Czasami jakoś dziwnie „dupka” psu ciąży na palisadzie. No, bo taka wysoka i stroma. Tak mi się wydawało do momentu, kiedy zobaczyłam jak mój pies z miejsca wyskakuje na dwu i półmetrową, betonową, pionową ścianę, aby wydostać się ze starego, nieużywanego basenu, do którego wpadł przez nieuwagę. Wtedy doszłam do dwóch wniosków: po pierwsze - nigdy nie bądź adwokatem swojego psa i po drugie - podstawą sukcesu jest „zając”.
Tendencje Miszy do upraszczania „roboty” widzę także na śladzie. Skuteczny jest, ale nie przepisowo. Znajdzie każdy przedmiot, czasami wędrując od jednego do drugiego po linii prostej. Nie wiem, jak mu wybić z głowy te ortodromy. Nie wiem dlatego, ponieważ nie znalazłam argumentu, który by MNIE przekonał.
Przepisy przepisami, więc, żeby Misza dobrze szedł po ścieżce śladu, z nosem przy ziemi, cofnęliśmy się do smaczków, czyli ciasteczek wątrobowych, które doskonale spełniają rolę „zająca”. Pasja tropienia ich u Miśka jest tak samo wielka, jak pasja z jaką ugania się za szarakiem.
Pogoda nie jest już taka wspaniała jak w październiku i na początku listopada. Ma to swoje zalety. Na szkolenie przychodzi zdecydowanie mniej psów, więc pozorant i szkoleniowiec mają dla nas więcej czasu. Ja, w solidnej kurtce przeciwdeszczowej i takich samych spodniach, w ciepłych, nieprzemakalnych butach, czuję się odporna na wszelką aurę. No i bez względu na zimno wokół, mnie jest ciepło! A z Miszy unoszą się kłęby pary. Nawet waruj na podmokłym boisku nie jest problemem (dla Miśka;-). Składanie poszczególnych elementów w całość sprawia nam coraz mniej problemów. I ślady w taką pogodę robi się super. Niestety, teraz utrudnieniem jest szybko zapadający zmrok.
Dziś nie mamy dobrego dnia. Chyba mój paskudny nastrój udzielił się Miszy, bo pracuje nieładnie. Mimo chęci powtarzania wszystkiego do oporu, żeby w końcu wyszło, zdrowy rozsądek podpowiada dość. Kończymy na w miarę udanym ćwiczeniu i idziemy na długi spacer w góry. Irytacja mija, wraca dobre samopoczucie. A za dwa dni na ćwiczaku jest super, lepiej niż zwykle.
Dobre dni mobilizują nas do przystąpienia do egzaminu, który planowany na koniec listopada, został przyspieszony o tydzień. Staram się nie denerwować na zapas, choć ten zapas to jeden dzień. Nie denerwuję się samym zdawaniem, bo to nic innego, jak powtórzenie tego wszystkiego co ćwiczymy, tylko w towarzystwie sędziego. Emocji dostarcza stopień egzaminu. Gdyby nam się udało zdać, Misza byłby pierwszym hovawartem polskim i w Polsce ze stopniem IPO2.
UDAŁO SIĘ!
Ślad obcy 96pkt. Od momentu ułożenia do tropienia spadł śnieg. Idziemy po białym dywaniku. Misza zaznacza, ja podchodzę i nie widzę przedmiotu. Zrobiło mi się gorąco. Ale widzę małą nierówność. Rozgarniam śnieg. Jest przedmiot! Misiek – jesteś super:-)
Posłuszeństwo 89 pkt. No cóż. Niby wszystko ok., ale można by bardziej precyzyjnie. Śnieg oblepił aport. Wiedziałam, co może się stać. I stało się – Misza upuścił aport pod moimi nogami. Ale tylko raz. Nie wytrzymał zimnego śniegu między zębami. Wybaczyłam od razu. Choć nie popuszczę i tej zimy pomęczę go aportowaniem w śniegu.
Obrona 87 pkt. Najsurowiej oceniana. Misza błyskawicznie atakuje i równie błyskawicznie puszcza, kiedy pozorant zaprzestaje walki. Podkręcony bardzo ładnie robi konwój, atak z konwoju i próbę odwagi. Rewirowanie też lubi, choć najbardziej precyzyjnie na ćwiczeniach wychodziło mu rewirowanie, kiedy nie było pozoranta. Wtedy ten jeden namiot nie ciągnie jak magnes;-)
Przy ogłoszeniu wyników, sędzia zwraca uwagę na bardzo złe warunki atmosferyczne, które utrudniły egzamin. Misza już odpoczywa w kombiku, ja marzę się ukradkiem ze wzruszenia i dumy.
Mamy dwójkę na piątkę!
Ps. Właśnie dostałam dla Miszy, po znajomości(:-), metalową plakietkę związkową. Złota, niebieskie tło i złote napisy: PIES OBROŃCZY II STOPNIA. Wygrzebana gdzieś z archiwum. Podobno teraz już takich nie rozdzielają. Bardziej wartościowa od każdego Miśkowego medalu. Właśnie się zastanawiam, gdzie ją przymocuję, skoro Misza chodzi w łańcuszku?
Biorąc przykład z Miszy, na pewno coś wykombinuję;-)